Zaraz po przebudzeniu, niecierpliwie poszedłem do kuchni obejrzeć jak zachowuje się "matka".
Byłem ciut zawiedziony - pewnie było niezbyt ciepło - a może działo się coś, czego nie mogłem jeszcze widzieć...
Przeniosłem więc "zaczarowaną" butelkę do najcieplejszego pokoju i doglądałem co kilka godzin.
Ponieważ dzień był ciepły, a ja pozwoliłem sobie też podgrzać delikatnie dno butelki - polewając cieplejszą wodą - więc wiedziałem, z doświadczenia [wiem jak zachowują się drożdże piekarskie] że teraz powinno się szybciej wydarzyć to, na co czekam. Rzeczywiście powoli zaczęły pojawiać sie drobniuteńkie pęcherzyki gazu.
A w miarę jak mijały godziny, widać było coraz większą zawiesinę i pianę...
W trakcie oczekiwania na wzrost "matki", zmierzyłem ilość soku - wyszło 4 litry, po czym zabrałem się za określenie zawartości cukru stosując winomierz. Sok okazał się zbyt gęsty bo cokolwiek policzyć. Zatem postanowiłem go rozcieńczyć wodą 1:1 a potem sprawdzić wynik. Wyszło mi 12 Blg - czyli jakieś 120g cukru [nie wiedziałem jeszcze, że należało odliczyć z 4 jednostki na gęstość innych zanieczyszczeń].
Potem wpadłem w wir obliczeń. Zaplanowałem 10 l nastawu, a miałem już 8 l. Do tego musiałem ustalić ilość cukru który powinienem dodać. Wyszło mi, że potrzebuję 1267,5g [potem, korygując obliczenia okazało się, że to było ciut za dużo, jednak po odjęciu zapomnianych 4 jednostek w skali Blg, wyszło akurat :o) ]
Baniak przed dodaniem nastawu przez kilka godzin siarkował się pirosiarczynem.
Wreszcie nastąpiła TA chwila - gdy zlałem moszcz do wypłukanego baniaka i zatkałem korkiem, w oczekiwaniu na dodanie drożdży.
Około dwudziestej - spełniając wymogi 1 doby - niecierpliwie wlewałem cudnie fermentujący zaczyn szlachetnych drożdży winiarskich. Po czym zamknąłem baniak wyparzonym gumowym korkiem, w którym umieściłem rurkę fermentacyjną - dość głęboko jak się potem okazało - i zalałem szczelnie parafiną.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz