Pod koniec dnia, [ok 19 - 20] zaopatrzony w niezbędne przedmioty do produkcji, rozpocząłem tworzenie moszczu.
Wiem że tradycyjnie robi się go z soku z owoców - zwykle 2 raz odciskanego.
Ja miałem do dyspozycji soko-kompoty z agrestu i truskawek, oraz pasteryzowane wytłoki z agrestu i czarnej porzeczki. Po wyłożeniu tego do garnka zebrało się prawie 5 litrów. Dolałem jeszcze około litra przegotowanej wody i zacząłem podgrzewać, aby w ten sposób "nawodnić" wytłoki. Trwało to około godziny.
Po ostudzeniu przetarłem część by uzyskać ok 200ml soku do zrobienia matki drożdżowej.
Do wyparzonej wrzątkiem butelki wlałem sporządzony wg przepisu rozczyn: soku, cukru, pożywki.
Potem pasteryzowałem ok 30 min - jak kazano - w butelce zatkanej korkiem z waty.
Wreszcie, po ostudzeniu, nastała chwila której chyba nie zapomnę - w mojej pamięci smaków i zapachów...
Wstrząsnąłem torebeczką z drożdżami i przeciąłem róg saszetki.
Zapach winiarskich drożdży - Madera, bo tego rodzaju użyłem - stał się dla mnie antycypacją pierwszego łyku przyszłego wina...
Wstrząsając butelką zmieszałem powstającą matkę drożdżową i odstawiłem obok lodówki.
- sądziłem że temp. w kuchni jest aż nadto wysoka, zwłaszcza że noc była ciepła.
Potem zabrałem się za przecieranie owoców.
Zeszło mi prawie do północy. Powstały, dość gęsty sok podgrzałem - chcąc wybić zbędne zarazki, które utrudniały by rozwój szlachetnych grzybów fermentacyjnych.
Tak zakończył się pierwszy dzień Tworzenia...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz